wtorek, 22 marca 2011

Harry Potter i jego różdżka się nie umywają !

Serce indie rock, pazur alternatywy, ekstrakt indie pop, płuca Florence Welch i odrobina magii. To zaledwie kilka składników przepisu na wyjątkową muzykę Florence + The Machine. Jeśli w ogóle istnieje recepta na różnorodne i nietuzinkowe brzmienia tej grupy. Brytyjski zespół powstał w 2007 roku. Ogromną sławę przyniósł im album Lungs (2009), który dotarł do 2. miejsca brytyjskiej listy bestsellerów. W tym roku liderka grupy nominowana została w kategorii "Najlepsza nowa artystka" wśród nagród Grammy. Florence wystąpiła również na rozdaniu Oscarów.
Wokalistka o celtyckiej urodzie i zaklętym głosie stworzyła niebanalny wizerunek. Połączenie wyglądu z wydobywanymi dźwiękami napawa wrażeniem, że mamy do czynienia z wróżką - dobrą czarodziejką w jednej części płyty, złą czarownicą w pozostałych utworach. Jedne zarażają nas optymizmem, inne wprowadzają w depresyjny nastrój. Wystarczy wsłuchać się w tekst piosenek. Każda przedstawia nam odrębna historię, skrajne emocje, barwne metafory. Dźwięki przenoszą w odległą krainę, nieznaną nam na co dzień, tak jakbyśmy nagle przenieśli się do zaczarowanego lasu pełnego tajemnicy, a wokoło słyszeli epicki śpiew Florence, bębny, gitarę, grzechotki, perkusję - dźwięki nie zakłócające się nawzajem, krystaliczne w swej postaci.
       Jak trafiłam na fenomen magii według F+TM ? Rok temu usłyszałam w internetowym radiu utwór, który nie pasował swoją formą do reszty emitowanej muzyki. Mówią, że można się zakochać od pierwszego wejrzenia. W tym wypadku zostałam zaczarowana od pierwszego wsłuchania. Mowa o utworze Cosmic Love, który jest jednym z najbardziej emocjonalnych na albumie. Wraz z mocną rytmiką, wznoszonym wokalem rosną emocje, aby po chwili opadły z siłą głosu Florence. Dla mnie jest to mentalnie bliski kawałek. Zresztą dotąd, gdy słyszę Cosmic Love, biją się we mnie różnorodne uczucia. Tak właśnie Florence określa swój pierwszy album - jako walkę z samą sobą. Zafascynowana jednym utworem, kupiłam całą płytę. Oprócz mojego faworyta: Cosmic Love, warto poświęcić również więcej uwagi piosenkom: Rabbit Heart (Raise It Up), Drumming Song, Dog Day Are Over czy Blinding.
Wyczynem jest tworzyć współcześnie muzykę, która oddziałuje tak silnie na ludzkie uczucia, melodia dociera wszystkimi zmysłami, a my fantazjujemy dzięki niej o bajecznej krainie. Dopełnieniem do ideału twórczości zespołu są niepowtarzalne teledyski. Muzyka Florence and The Machine to czysta przyjemność i nagroda dla uszu i duszy!





Osoby zainteresowane ujrzeniem i posłuchaniem Florence and The Machine na żywo przegapiły niestety okazję, ponieważ zespół występował w Polsce 6 marca ubiegłego roku, a obecnie znajduje się w trasie koncertowej po Stanach Zjednoczonych.

wtorek, 15 marca 2011

"Kultowy melodramat z wątkiem komediowym, happy-endem i dymkiem papierosowym"

Kultowy film, piosenka, wizerunek. Mam wrażenie, że określenie "kultowy" ostatnimi czasy jest nadużywane. Czy osoby, które korzystają z tego przymiotnika, są świadome, jakie jest jego rzeczywiste znaczenie? Czy nie sprowadzamy "kultu" do bezwartościowego kolokwializmu "fajny", aby określić wszystko, co nam się podoba? Definicje słownikowe tłumaczą między innymi, że "kultowy" oznacza "popularny w określonej grupie społecznej". Jeśli swoje rozważania osadzę wokół tematyki kinowej, co zatem będzie "kultowym filmem"? Według mnie będzie to dzieło, które pomimo upływu czasu nadal pozostaje głęboko w naszej pamięci, świadomości, z którego czerpiemy ponadczasowe mądrości oraz dewizy życiowe, który ma specyficzną atmosferę. Taki film posiada również swoją wierną publiczność. Jaki tytuł filmowy dla mnie może być określony mianem kultowego? Jestem świadoma, że takich pozycji jest wiele. Jednak dla mnie rolę filmu kultowego spełnia "Śniadanie u Tiffany'ego" (1961).
Ekranowa adaptacja książki Trumana Capote'a wyróżnia się nietypową historią miłości. Uczucie to nie jest z początku oczywiste, ponieważ Holly Golightly i Paul'a Varjak'a łączy przyjaźń. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście główna bohaterka, która wydaje się być zagubiona w każdej minucie dnia, jak i życia. Porozrzucane buty po całym mieszkaniu, telefon schowany do walizki czy ciągły brak kluczy świadczą o braku harmonii. Dochodzą do tego burzliwe związki z mężczyznami, którzy wykorzystywani są jedynie finansowo przez piękną Holly czy też złe stosunki z sąsiadem. Młoda kobieta jest pewna tylko jednej rzeczy: zamiłowania do sklepu jubilerskiego "Tiffany", gdzie codziennie rano ogląda zza witryn biżuterię, spożywając swoje śniadanie. Dzięki wyśmienitej grze aktorskiej Audrey Hepburn, jawi nam się wzorzec kobiety fascynującej, pomimo jej niepokorności. Dziwny akcent, szybkie i długie wypowiedzi Holly sprawiają, że już po pierwszym monologu prawie każdy widz zauroczony jest jej charyzmą. Panna Golightly, jak się później okazuje, pochodzi z małej wioski, gdzie mieszkała z mężem i czwórką przybranych dzieci. Wyrachowana w stosunku do mężczyzn okazuje się być wrażliwą siostrą oczekującą powrotu brata z wojska, która jest w stanie zrobić dla niego wszystko. Natomiast przyjaźń pomiędzy Holly a "Fredem" przeradza się w miłość, którą główna bohaterka z początku odrzuca.
Melodramat, gatunek filmowy rozpowszechniony w latach 60. XX wieku, w przypadku "Śniadania u Tiffany'ego" kończy się, ku zaskoczeniu, szczęśliwie. Na dodatek koniec historii jest inny niż w powieści Capote, więc nieoczekiwany przez widzów zwrot akcji, przy monotonnym schemacie uprawianego gatunku w innych dziełach, zaskakuje Jest to pewna świeżość w kinie czasów powojennych. Dzieło Edwards'a świetnie obrazuje amerykańską obyczajowość tego okresu. Już od samego początku przenosimy się w atmosferę lat 60.: eleganckich kobiet, ubranych w biżuterię od Tiffany'ego, dystyngowanych mężczyzn, nieco już swobodnych prywatek, a przede wszystkim słabości do papierosów. Przyznam, że po kilkudziesięciu minutach śledzenia filmu mam wrażenie, że czuję dym papierosowy. Pomimo dużej dawki tytoniu, nie rozczarujemy się dużą porcją humoru. Rola sąsiada, grana przez Mickey Rooney'a, śmieszy, a jednocześnie irytuje karykaturą wyglądu oraz ciągłym krzykiem. Można byłoby stwierdzić, że jest to prymitywny chwyt gagowy, jednak pamiętajmy, że inaczej traktowano humor pół wieku temu, inaczej postrzega się wątki komediowe w kinie współczesnym. Na oklaski zasługuje scena przyjęcia w mieszkaniu panny Golightly. Każda postać w tłumie pełni określoną rolę, co sprawia, że całe towarzystwo i zabawa jest obrazem sarkastycznym: pijana kobieta najpierw śmieje się z siebie do odbicia w lustrze, a po chwili płacze, całująca się para w łazience, która kontynuuje czynność, po raptownym przerwaniu jej przez uciekających bohaterów, płonący toczek jednej ze starszych pań, czy sam taniec przypominający pewnego rodzaju letarg.
Całość dzieła jest "przyprawiona do smaku" ścieżką dźwiękową, pośród której znajdziemy utwór nagrodzony Oscarem "Moon River" Henry'ego Marciniego. Plotki głoszą, iż kompozytor inspirował się przy tworzeniu piosenki samą Audrey Hepburn. To ona również stałą się ikoną mody tamtych lat. Krótki okres po filmie wysokie, gładkie uczesania, okulary "muchy", czarna suknia, perły stały się wyznacznikiem stylu każdej kobiety zafascynowanej piękną aktorką. Oprócz Marciniego, Hepburn stała się muzą samego Huberta de Givennchy, dla której zaprojektował długą czarną suknie z rękawiczkami, znaną nam dobrze z pierwszej sceny filmu. Do dzisiaj kobiety, nawet celebrytki, wzorują się na wyglądzie ponadczasowej Audrey Hepburn.
Podsumowując, "Śniadanie u Tiffany'ego" jest filmem kultowym, ponieważ wciąż odnajdujemy w nim uniwersalne mądrości, jak fakt, że nie bogactwo jest ważne, lecz miłość. Nawet młode pokolenia, nie pamiętające tak przeszłych czasów, inspirują się obyczajowością melodramatu, znają piosenkę "Moon River" czy korzystają ze stylizacji ukazanej przez główną aktorkę. Historia miłosna filmu nie jest tandetna, wręcz przeciwnie - miło jest wrócić w erze "brudnej seksualności" do nieskalanego uczucia pomiędzy mężczyzną a kobietą, pomimo, że oboje nie byli wcześniej wzorami do naśladowania. Melodramat z wątkiem komediowym, happy-end'em i dymkiem papierosowym obowiązkowo musi się znaleźć w każdej domowej wideotece!

  

A jakie filmy Waszym zdaniem zasługują na miano kultowych? Wypowiedzi w komentarzach mile widziane!